środa, 29 kwietnia 2015

Rozdział 25

---Oczami Clary---


-Niech to szlag!-Jaenelle wpadła do biblioteki jak burza. Wzrokiem ciskała błyskawice, a włosy sterczały jej na wszystkie strony, sprawiając, że dziewczyna wyglądała jakby uderzył w nią piorun.
Ana wyjrzała przez okno.
-Była burza?-Spytała. Jaenelle zgromiła ją wzrokiem.
-Nie.
-Aha. Robiłaś eksperymenty chemiczne i coś wybuchło?
-Nie.
-Wpadłaś do kuchni kiedy była tam Isabelle?
-Nie.
Oho. Widać komuś humorek nie dopisuje.
-I z czego ty się tak głupkowato cieszysz, Jace?
-Ja? Z niczego-powiedział i odwrócił się, by dziewczyna nie zobaczyła jego uśmiechu.
Ja zaś usilnie próbowałam stłumić chichot, ale z marnym skutkiem. Jaenelle prześlizgnęła się wzrokiem po nas wszystkich, po kolei po czym wyprostowała się dumnie i wyszła. Chyba się obraziła.
-Foch forever na pięć minut-mruknęła Ana, podnosząc się z fotela.-Idę trenować? Idziecie ze mną?
-Nie, wolimy czytać-Jace uśmiechnął się szelmowsko.-Wy? czyta
ć? Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie-powiedziała dziewczyna i wyszła.
---Oczami Kinny---
-Izzy, jesteś pewna, że nas nie otrujesz?-Spytałam chyba już po raz setny.
No cóż, Ostrożności nigdy za wiele. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzą potrawy Isabelle.
Siedzący obok mnie Lucas cicho prychnął. Spojrzałam na niego i zobaczyłam psotny błysk w jego oczach. Co on znowu kombinuje? Rzuciłam mu pytające spojrzenie, a on mruknął:-Umiałabyś sprawdzić, żeby to coś-trącił brązową breję, która miała być zupą Iz-stało się jadalne, albo zniknęło?
Hm, tego jeszcze nie próbowałam.
-Nie wiem. Zobaczę co da się zrobić.
---Oczami Clary---
-Clary! Jace! Obiaad!-Zawołała Isabelle.
-Uciekajmy.-Jace złapał mnie za rękę i chciał wyjśc, ale Iz stanęła nam na drodze.
-Dokąd się wybierasz, Herondale? Zrobiłam pyszny obiad. Będzie zupa i kaczka.
Na słowo ,,kaczka'' Jace zbladł. Mruknął coś cicho. Wyłapałam słowa: ,,kaczka'', ,,tylko nie to'' i ,,ona chyba zwariowała''. Bedę musiała koniecznie zapytać go, o co chodzi z tą kaczką.
-Idźcie. Muszę tylko wziąć coś z pokoju i zaraz do was dołączę-powiedziałam, a Jace zrobił zbolała minę. Biedak. Izzy złapała go za ramię i pociągnęła w stronę kuchni.
-Zawołaj Anę!-Rzuciła przez ramię.
Miejmy nadzieję, że ktoś wyleje zupę Isabelle, zanim dotrę do kuchni.
***

Po wyjściu z biblioteki skierowałam się do swojego pokoju. Musiałam się pospieszyć. Isabelle nie lubi, kiedy ktoś usiłuje uniknąć obiadu, gdy ona gotuje. Za rogiem zobaczyłam paskudnego sługusa Hekatach. Co on tu robi?!
-Czego chcesz?-Warknęłam.
Nie usłyszałam odpowiedzi, bo poczułam ukłucie na ramieniu i pochłonęła mnie ciemność.
---Oczami Anastazji---
Usłyszałam głośny huk na korytarzu. Miałam przeczucie, że stało się coś złego. Szybko wybiegłam z sali treningowej, by sprawdzić, co jest źródłem tego hałasu. Niedaleko pokoju Clary zobaczyłam nieprzytomną rudą i pochylającego się nad nią sługusa Hekatach. Wiedziałam, że tak będzie! Właśnie zamierzał podnieść dziewczynę z podłogi, kiedy cicho podeszłam do niego od tyłu i walnęłam go z całej siły rękojeścią sztyletu w skroń. Padł na ziemię tuż obok Clary. Zostawiłam go na chwilę i sprawdziłam co z nią. Na szczęście żyła. Wzięłam za ręce faceta, który chciał porwać rudą i związałam mu je po czym zaciągnęłam go od składzika i zamknęłam go w nim. Później po niego wrócę. Przed tem oczywiście zabrałam mu broń i stelę. Narysowałam Clary iratze, ale nie pomogło, więc pobiegłam po pozostałych. Wszyscy byli w kuchni. Podnieśli wzrok, bo wpadłam tam jak oszalała.
-Chodźcie! Clary coś się stało!
Wszyscy natychmiast wstali i pobiegli za mną do rudowłosej.


Wiem, znowu nawaliłam. Przepraszam. Następnym razem postaram się bardziej.
--------------------------------------------
Ostatnio tak sobie myślałam o moim opowiadaniu i stwierdziłam, że pomysł na historię jest nawet niezły jak na mnie, ale to jest chujowo zapisane (przepraszam za wyrażenie, ale taka prawda). Wiem, miałam kontynuować to opowiadanie, ale to nie ma sensu.
Postanowiłam zakończyć niedługo tego bloga i założyć nowego. Mam pomysł na (wg mnie) lepszą historię niż ta. Będę chciała dać z siebie duuużo więcej niż do tej pory. Co o tym myślicie? :)



piątek, 10 kwietnia 2015

Rozdział 24

---Oczami Clary---
Obudziły mnie ciepłe promienie porannego słońca. Spojrzałam na zegarek. Była 8.02.
Westchnęłam i obróciłam się w stronę śpiącego Jace'a. Gdy spał zawsze wyglądał jak anioł. Nie mogłam inaczej, musiałam się uśmiechnąć. Cicho wstałam, wzięłam ubrania i poszłam do łazienki. 

***

Lara zjawiła się tuż po śniadaniu. Jak zawsze stała wyprostowana tak, jakby kij połknęła. Jeśli dalej będzie taka sztywna, to w końcu się złamie na pół, pomyślałam.
Kinny jakby czytając mi w myślach, mruknęła:
-Ja jej zbierać z podłogi nie będę.
---Oczami Jaenelle---
-Ja jej zbierać nie będę-szepnęła Kinny do Clary.
A zmywać? Lara Caruso jest ostatnią osobą, którą chciałabym widzieć już z samego rana. Z resztą wieczorem też nie mam ochoty jej oglądać. Niestety dziś był jeden z tych bardziej pochmurnych dni, w które Lara mogła wychodzić. Podobno to efekt zaklęcia. Uduszę czarownika, który sprawił, że muszę ją oglądać nawet w dzień. Każdy byłby lepszy, tylko nie ona. Usilnie starałam się przybrać obojętny wyraz twarzy. Tylko ja znam Larę od tej gorszej strony. Reszta widzi tylko cukierkowo-różową miłą, zawsze pomocną dziewczynę. Większość ludzi ocenia innych po pozorach i niestety nie doceniają jej. A ona to perfidnie wykorzystuje. Sapnęłam ze złością. Mówiłam o tym tylko Caroline. Kinny sama się domyśliła, ale chce mieć dobry kontakt z przywódczynią klanu wampirów w Madrycie. 'Jak narazie jest nam potrzebna'-mówiła.
-To długo nie potrwa...-powtarzałam cicho, schodząc w dół, do krypty.
-Całe szczęście-odparła Caroline. Po przyjęciu urodzinowym Kinn, Caroline i Morgensternowie postanowili zostać.
-Damy radę-oznajmiła buntowniczo.
Skąd u niej ten ton? Lady Caroline, Pani Idealna jako buntowniczka? To mogłoby być ciekawe. Chyba Kinny będzie miała konkurencję.

***kilka godzin później***

---Oczami Clary---
Lara późno wyszła z instytutu. Jak narazie wszyscy zgadxali się co do jednej kwestii: mam nigdy nie zostawać sama. Jeśli chodzi o resztę spraw, to było dużo kłótni. Lara chciała, by Kinny wróciła do podwodnej rezydencji Hekatah, zaś ja, Jace, Lucas, Anastazja i moi rodzice i Caroline nie chcieli się na to zgodzić. Jaenelle i Madeleine nie zabierały głosu w tej sprawie, a Kinny było najwyraźniej wszystko jedno. Z jednej strony czarownica miała tlko sprawdzić, co się tam dzieje i czy Hekatah ma tam coś, co pomogłoby nam ją znaleźć i unicestwić. Z drugiej sttony...jeśli ona tam jest i czeka, aż ktoś z nas tam wróci... Nie, Kinn tak nie pójdzie. Nie sama. A już na pewno nie jeśli będzie inny sposób na znalezienie wiedźmy.
-O czym myślisz?-Zapytał, idący obok mnie Jace.-Przypominasz chmurę gradową.
-Myślę o propozycji Lary.
-Chyba nie zamierzasz wysłać tam swojej przyjaciółki.
-Nie. Najlepiej byłoby gdybym nie wciągała was w tę sprawę.
-Nie masz na to wpływu. Wszyscy cię lubią i nie chcą cię stracić, dlatego pomagają. Jak myślisz, co zrobiłaby Kinny gdybyś jej nie powiedziała o tak istotnej sprawie?
-Wściekłaby się. Zabiłaby mnie chyba jeszcze szybciej niż Hekatah.
-No właśnie. Ja też cię nie opuszczę. Nigdy.
Poczułam łzy wzruszenia napływające mi do oczu.
-Jace...
Zanim zdążyłam dokończyć zdanie blondyn przyciagnął mnie do siebie i pocałował. Westchnęłam cicho i przysunęłam się do niego jeszcze bliżej, zupełnie tak jakbym pragnęła stopić się z nim w jedno.

                               

 Jace wciągnął mni do naszego pokoju i kopniakiem zatrzasnął za nami drzwi. Delikatnie położył mnie na łóżku, jednocześnie jedną ręką rozpinając mi koszulę, a drugą głaskał mnie po włosach. Jęknęłam i pomogłam mu zdjąć koszulkę. Kreśliłam palcami wzory na jego plecach. Chłopak zdążył już pozbyć się mojej koszuli i spodni, więc leżałam teraz pod nim w samej bieliźnie. Czułam na swojej nagiej skórze jego gorący oddech.
-Clary...
-Nie przestawaj-nakazałam mu..
Chciałam, by on był jeszcze bliżej. Chciałam za pomocą pocałunków przekazać mu calą swoją miłość do niego. I radość, że mimo, iż może mieć prawie każdą wybrał akurat mnie.

*** 

---Oczami Jace'a---
Clary leżała z głową na moim ramieniu. Uśmiechała się. Delikatnie pogłaskałem ją po włosach. Moja mała anielica. Moja piękna. Kocham ją. Zwykle to dziewczyny uganiały się za mną, nie odwrotnie. Jednak Clary przewróciła moje życie do góry nogami. Uczyniła je lepszym. I mnie zresztą też. Pokazała mi, co jest najważniejsze w życiu, a przede wszystkim nauczyła mnie kochać.
-Czemu się tak uśmiechasz?-Zapytała rudowłosa.
-Bo chyba jestem w niebie. Widzę anioła.
-Gdzie?
-Ty jesteś moim aniołem.
-Nie mam skrzydeł, aureoli i...
-Brak skrzydeł czy aureoli nie przesądza o tym. Liczy się to, co masz w sercu, aniele.
---Oczami Clary---
-Brak skrzydeł czy aureoli nie przesądza o tym. Liczy się to, co masz w sercu, aniele-powiedział Jace.
Moje serce przyspieszyło i urosło o minimum dwa lub trzy rozmiary. Nikt wcześniej ni mówił mi takich rzeczy. Zamknęłam oczy. Uśmiech ni chciał zejść mi z twarzy.
Anioł. Jestem jego aniołem. Spojrzałam na niego spod pół przymkniętych powiek. Pewnie czeka ma moją reakcję.
-Ja...-cholera, no wyduś to z siebie! Nie potrafię wyrazić tego, co czuję słowami.
Zamiast mówić, pocałowałam go. Starałam się wszystko wyrazić tym pocałunkiem. To, jak bardzo go potrzebuję, I jak bardzo go kocham. I jak się cieszę, że mimo wszystko zawsze jest obok mnie. 
Codziennie dziękuję Razjelowi, za to, że go mam.

Przepraszam, że tak długo mnie nie było!! Od teraz postaram się dodawać rozdziały regularnie, a jak znowu długo nie będzie rozdziału, to możecie mi przywalić, bo przez swoje lenistwo pewnie sobie zasłużyłam XD 
Zapraszam do komentowania :)